Co robić na Ko Phi Phi, jak tam w ogóle dotrzeć, gdzie spać i co zobaczyć. 4 dni? Zobaczyłyśmy przez ten czas wiele, choć wyspę opuszczałyśmy i tak z lekkim niedosytem.

1. W drodze do RAJU

Wczesna pobudka, szybkie śniadanie i podekscytowane, z plecakami i szerokim uśmiechem ruszamy pieszo na lotnisko Don Mueng w Bangkoku, z którego o 8:30 odlatujemy do Krabi. W Krabi lądujemy ok 10:00, a na lotnisku już czeka na nas zamówiony wcześniej kierowca, który podwozi nas bezpośrednio na przystań, skąd odpływają promy na Ko Phi Phi. Warto wspomnieć, że już ta przejażdżka odsłoniła zapierające dech w piersiach masywne, skalne maczugi zwiastujące zjawiskowe widoki! Pan kierowca bardzo się postarał i zdążyłyśmy na prom odpływający o 10:30, choć celowałyśmy raczej w kolejny, czyli o 13:30. 2h w raju więcej:) – SUPER!

Kupujemy bilet w dwie strony, cel – Ko Phi Phi Don (wyspa zamieszkała, a Ko Phi Phi Leh – niezamieszkała, czyli wyspa Leonardo)- 5 min drogi od kas do łodzi, wsiadamy na prom i już naszym oczom ukazuje się widok naprawdę onieśmielający – lazurowy kolor wody, skalne wieże wystające z morza, intensywnie niebieskie niebo i palące słońce, a do tego lekki i orzeźwiający wiaterek – ruszamy! Po ok 2h niezwykle przyjemnej podróży docieramy do naszej wysepki, która okazuje się prawdziwym RAJEM na ziemi. Witamy na Ko Phi Phi!

Po ok 20 minutach czekania przy Ton Sai Bay przychodzi Pan z nazwą naszego bungalowu Phutawan Bamboo Resort i razem z nim idziemy uliczkami wyspy na drugi jej koniec, jak się okazuje nieco wyżej niż miasteczko, już praktycznie w dżungli.

Nocleg w bungalowie na wyspie – to był jeden z naszych punktów po zakupie biletów, miało być na plaży, ale jednak ceny nas przerosły więc wybrałyśmy bungalow w dżungli – och, jak pięknie i przyjemnie! Phutawan Bamboo Resort – luksusów tam nie ma, ale jest czysto, w bungalowie łazienka, darmowa kawa od właściciela, wi-fi, dookoła nas dżungla – nam to w zupelności wystarczyło! 🙂 W dżungli, jak można przypuszczać, robactwa wszelkiego rodzaju bardzo dużo, spray na insekty niezbędny!

   

Chwila dla siebie i wyposażone w wydrukowaną jeszcze w Polsce mapkę wyspy, ruszamy na jej eksplorowanie w kierunku Long Beach. Urokliwa trasa prowadzi najpierw przez turystyczną część wyspy, mijamy m. in. Szkołę dla tubylców, przedzieramy się przez bujnie zarośnięte wzgórza położone przy brzegu, z których gdzieniegdzie rozpościera się imponujący widok na drugą, dziką część wyspy, aż docieramy w końcu do słynnej Long Beach.

Lazurowa, nienormalnie przejrzysta woda, piasek biały jak mąka, przy brzegu zacumowane kolorowe, charakterystyczne tajskie łodzie, kolorowe rybki, oczywiście z uwagi na położenie ogromna wilgotność powietrza (nic nie schnie!) – tak można żyć!

Wracając orzeźwiła nas intensywna ulewa (na wyspie padało codziennie ok 16). Wieczorem odkrywałyśmy nocne życie wyspy, która jest naprawdę bardzo imprezową wyspą, przynajmniej jej centralna część, ale tej nocy nam to nie przeszkadzało. Oczywiście największym powodzeniem cieszyły się u nas atrakcyjne cenowo i smakowo buckety owocowe. Po testowaniu wielu smaków najlepszym okazał się truskawkowy! W nocy zaliczyłyśmy imprezę na samej plaży przy Loh Dalam Bay, skakanie przez olbrzymią gumę, pokaz fireshow i obowiązkowo nocną kąpiel.

 

2. Chill

Drugi dzień na wyspie był nieco bardziej leniwy, późna pobudka, lekki shake owocowy na śniadanie i szybciutko na najbliższą plażę przy Loh Dalam Bay. Po lekkim obiedzie (klasycznie Pad Thai) udałyśmy się w okolice Long Beach, czyli na drugą część wyspy, tę bardziej spokojną, która zdecydowanie nam pasowała. Standardowo ok 16 burza, a wracając zarezerwowałyśmy sobie prywatną wycieczkę u tubylców po okolicy klasyczną tajską łodzią kolejnego dnia.

Zdecydowałyśmy się na prywatną wycieczkę prywatną tajską łodzią ze sternikiem, choć jest możliwość wykupienia komercyjnych, zorganizowanych objazdówek po okolicy, które są zdecydowanie tańsze, ale jednak prywatności mniej, a nie widziało nam się “gonienie” za grupą i przewodnikiem 🙂

Wieczorem spacer po „miasteczku” i relaks. Mimo tego, że mieszkałyśmy naprawdę kawałek od „miasta” to imprezowy charakter wyspy tej nocy trochę przeszkadzał, muzyka gra codziennie do ok 3-4 nad ranem więc jak ktoś ma lekki sen gorąco polecam zatyczki lub nocleg w drugiej części wyspy.

  

 

3. Wycieczka, Maya Bay i… skradzione buty…

To był najbardziej bogaty we wrażenia i emocje dzień wyjazdu. Zacznijmy od początku:

  1. Wschód słońca z punktu widokowego.

Wczesna pobudka i ruszamy na sam szczyt wyspy, na którym znajduje się punkt widokowy. Szczęśliwie, z naszego bungalowu była to trasa na ok 15-20 min, jednak już sama wędrówka w ciemności, w dżungli, słysząc często mocno niepokojące dźwięki i szelesty wydobywające się z gęstych zarośli była niecodziennym przeżyciem. Na szczycie czeka na nas imponujący widok na wyspę, która z tej perspektywy wielu osobom może przypominać motyla. Taki krajobraz jest powszechnie znany, gdyż dokładnie to ujęcie często pokazywane jest w materiałach promujących Tajlandię. Zdecydowanie nie bez powodu. Cisza, spokój, lekka poranna mgiełka, chmury, kilka osób wraz z nami na szczycie – wschody słońca mają w sobie coś magicznego… Naprawdę warto czasem wstać wcześniej!

  1. Śniadanie nad brzegiem morza

Ze wzgórza schodziłyśmy już inną trasą, prosto do wymarłego jeszcze „miasteczka”, od razu udałyśmy się na drugą stronę wyspy, do przystani, skąd o 8 ruszałyśmy na wycieczkę. Miałyśmy więc trochę czasu na śniadanko – wybór padł na jedną z niewielu otwartych budek o tej porze, serwującą m. in. Naleśniki. Nutella + banan + naleśnik i kawa z widokiem na budzące się życie nad brzegiem morza – kolejny magiczny moment tego dnia.

  1. Wycieczka po turystycznej mapie marzeń

Tutaj już magia dnia na chwilę odleciała… Podekscytowane, szykujemy się na wejście na naszą prywatną łódkę, a tu podczas rozliczeń z lokalnym „tour operatorem”  niestety kilka niemiłych niespodzianek.

UWAGA – PRZESTROGA: Okazało się, że podana dzień wcześniej, mocno wytargowana,  cena ok 2500 BHT za całość (ok 800 BHT/os) za wycieczkę full 6h niestety nie zawierała kilku opłat, w tym wstępu na Maya Bay, więc zmuszone byłyśmy skrócić wycieczkę do 3h, bo po prostu resztę pieniędzy zostawiłyśmy w leżącym po drugiej stronie naszym bungalowie… Niemiłe zaskoczenie, bo przeeemili Tajowie dzień wcześniej nie raczyli nas poinformować o dodatkowych opłatach, a zaliczkę wpłaciłyśmy więc zrezygnować nie można było. Uważajcie!

Tak więc lekko złe i trochę niepewne wyruszyłyśmy w podróż marzeń, której pierwszym celem było rajskie Maya Bay znane z filmu „Plaża”. Podróż małą łódką przez niemałe fale sama w sobie była atrakcją! Mijamy Viking Cave  i po chwili przedzieramy się już przez wąski przesmyk i jesteśmy w małej zatoczce wyspy, która jest całkowicie niezamieszkałym Parkiem Narodowym. Nie może dziwić, że boski Leo zakochał się w tym miejscu, tu woda jest jeszcze bardziej przejrzysta, a piasek jeszcze bardziej sypki, biały i delikatny, wokół skaliste wybrzeże z bujną roślinnością… Tak, to jest właśnie RAJ! Choć, mówiąc szczerze, byłby rajem, gdyby nie tłumy, naprawdę dzikie tłumy turystów z Rosjanami na czele… Obowiązkowe zdjęcie i wracamy do dalszego eksplorowania Niebiańskiej wyspy na pieszo. Egzotyczne rośliny, imponujące skały, jest naprawdę zachwycająco! Po powrocie na łódkę odpływamy kawałek od plaży w stronę małej jaskini na snorkling, który tu również zachwyca.

Polecamy mieć tu szczególnie choćby swoją rurkę, dezynfekcja po wcześniejszych użytkownikach jest raczej słaba. A widać dosłownie wszystko – kolorowa podwodna roślinność i różnorodne rybki – tu też uwaga – te żółte z czarnymi prążkami potrafią ugryźć!

Jeszcze opływamy wyspę dookoła, widzimy kolejną zjawiskową Blue Lagoon i ruszamy w kierunku naszej wyspy, ale to jeszcze nie koniec! Na deser zostaje zabawa z rozpieszczonymi przez turystów małpkami. Jest ich naprawdę dużo, co odważniejsi dają im jedzenie z ręki do ręki, ale małpki bywają kapryśne i potrafią i ugryźć i być nieprzyjemne, podczas naszego postoju szczególnie do pewnego zuchwałego Rosjanina. Tym wesołym akcentem wycieczka się kończyła i ostatecznie byłyśmy zadowolone, że wybrałyśmy krótszą wersję, bo intensywne bujanie dawało się nam we znaki. 

     

  1. Najpiękniejsza plaża jaką kiedykolwiek widziałyśmy

Po zakupie lunchu w postaci świeżych owoców udałyśmy się na wschodnią część wyspy w poszukiwaniu Loh Moo Dee Bay, o której czytałyśmy na przypadkowym blogu przed podróżą. Trasa była dość długa, chwilami z wymagającymi podejściami, podczas której mogłyśmy zaobserwować normalne, codzienne życie tubylców, jednak to, co ukazało się naszym oczom po wspięciu się na któreś z kolei wzgórze przeszło nasze najśmielsze oczekiwania, wysokie palmy prowadziły na niebiańską plażę z turkusową wodą – Loh Moo Dee Bay było naszą oazą po intensywnym dniu i męczącej wspinaczce! To miejsce, które dla każdej z nas było, jak dotąd, najpiękniejszą plażą na świecie. Jest kawałek oddalone od turystycznego serca wyspy, ale można tam dotrzeć także łódką, którą z Tonsai Bay dopłynie się w 15 min. Znikoma ilość ludzi, nieduży ośrodek z bungalowami przy plaży, ten piasek, zjawiskowe palmy i przejrzyste morze przed nami – jedno z naszych marzeń zostało spełnione!

Po wszystkich atrakcjach ucięłyśmy sobie WSZYSTKIE! Nieplanowaną drzemkę na plaży, na szczęście obudziłyśmy się biedniejsze jedynie o wodę, bo odpływ cofnął brzeg o ok 50 m, wyobraźcie sobie nasze zdezorientowane miny po przebudzeniu…

 

  1. Impreza na plaży i pożegnanie z butami

Po kilku godzinach relaksu wróciłyśmy do domku zahaczając o Long Beach i standardowo już zaliczając popołudniową ulewę.

Wieczorem odżyłyśmy ponownie i ruszyłyśmy na imprezę pożegnalną do centrum wyspy. Parkiet na samej plaży wymusił na nas ściągnięcie butów i pozostawienie ich zaraz obok. Po chwili zabawy okazało się, że przy leżaku naszych butów już niestety nie ma… Po intensywnych poszukiwaniach naszego obuwia pośród bawiących się w najlepsze Turystów byłyśmy lekko rozbawione tą sytuacją (i zawartością bucketów), i bezradne na bosaka wracałyśmy w środku nocy do naszego dżunglowego bungalowu. Niestety powoli zaczynało do nas docierać, że były to jedyne buty, jakie ze sobą miałyśmy, więc mając świadomość, że do przejścia pozostała nam jeszcze wyspa, część Bangkoku i Berlina w japonkach, sytuacja była tragikomiczna. Co lepsze, nad ranem jednej z nas uszkodzeniu uległy japonki…

 

4. Bye Bye Ko Phi Phi

Późna pobudka, pakowanie i z plecakami ruszamy na miejsce wczorajszej imprezy z resztką nadziei, że może ktoś te buty znalazł i odłożył. Po wielu próbach, rozmowach z kierownikiem miejsca, niestety nie udało się ich odzyskać. Pozostało nam więc chłonąć ostatnie chwile na rajskiej wyspie, która wynagrodziła nam nasze troski fenomenalną pogodą, stwarzając idealne tło do malowniczych zdjęć!  Ok 13:00 wsiadłyśmy do promu w kierunku Krabi, pozostawiając w tyle miejsce niezwykłe, zachwycające, po prostu PIĘKNE!

Mały spacer po centrum miasta Krabi, które kompletnie nas nie ujęło, obiad i szukanie transportu na lotnisko.

UWAGA – PRZESTROGA: Od pewnej Angielki dowiedziałyśmy się, że takie mini busy, których jeździ tam masa są odpowiednikiem miejskich autobusów i określony kolor jeździ na lotnisko. Złapałyśmy odpowiedniego busa, pani pobierająca opłaty siedząca na miejscu pilota potwierdziła cenę kursu na lotnisko więc zadowolone wsiadłyśmy na „pakę”. Po ok 30 minutach jazdy zorientowałam się, że zjechaliśmy z głównej drogi prowadzącej na lotnisko do jakiejś małej świątyni poza miastem, po czym pani wysiadła i stwierdziła, że jesteśmy na miejscu i bus dalej nie jedzie. Na początku kulturalna wymiana zdań (pani oczywiście władała swoją wersją j. angielskiego), potem nieco bardziej agresywna z mojej strony, bo wiedząc, że za 2h odlatuje nam samolot do Bangkoku zdenerwowanie zaczęło się ujawniać. Tajowie oczywiście chcieli nas oszukać, w mieście bus zapełniał się i wyludniał ludźmi, jednak na lotnisko jechałyśmy tylko my więc prawdopodobnie stwierdzili, ze im się to nie opłaca. Pani stwierdziła, że za podwójną opłatą pojadą na lotnisko, zgodziłyśmy się na wszystko byleby ruszyli z tego końca świata, gdzie turystów ani jakiejkolwiek pomocy szybko byśmy nie znalazły. Szczęśliwie dla nas nie wzięła pieniędzy od razu. W drodze został obmyślony plan, że zapłacimy odrobinę więcej niż ustalona kwota jeszcze w mieście i szybko wychodzimy prosto na lotnisko. Tak też zrobiłyśmy i rozstałyśmy się z panią w wyjątkowo nieprzyjemnych stosunkach. Jak widać, trzy młode turystki są dla Tajów atrakcyjnym celem swoich gierek i pseudo sprytu, ale nie z nami takie numery!

WYSPA – Wrażenia i praktyczne wskazówki:

  • Podczas kilkudniowego pobytu codziennie ok 16:00 zrywała się bardzo intensywna ulewa, trwała ok 30 min. Poza tym bez opadów, co jak na przełom pory deszczowej z suchą było całkiem ok.
  • MAPA – Mapa wyspy również okazała się bardzo pomocna.
  • Uważajcie na plaży! – po powrocie na skórze stopy jednej z nas zamieszkała sobie larwa skórna wędrująca, którą po długim, niesamowitym, nocnym swędzeniu odkrył lekarz chorób tropikalnych. 2 tabletki i po sprawie, ale lepiej uważać

Odkryj mapę i ruszaj na Ko Phi Phi!